Słowacki wrzesień.

17.09.2007
Słońce ledwo wstało, osobowy do Zwardonia rusza z Katowic. O dziwo nawet skład wagonowy, a nie kibel. Planowy odjazd, planowa jazda (mimo, że taaaka wolna – jednak D29-139 bardzo się sypie). W pociągu śniadanie i kimanie. Bielsko, trzeba wysiadać. Lokujemy się na peronie I i czekamy na Skalnicę. Jako, że nie jest nawet jeszcze wypisana, to idę zajrzeć co słychać u bielskich Ikarusów. Przemknęło kilka 280-tek i ze dwie 415-tki. Poza tym jakieś Vero i tabuny PKS-ów. Nuda. Skalnica przyjeżdża 15 minut spóźniona. Prowadzi szóstka (EU06), wagony słowackie. Miejsce jest, czysto też, tylko jakieś wąskie te siedziska. No ale wszystkie dwójki w składzie takie są. Turlamy się do Zwardonia, po przekroczeniu granicy skład znacznie przyśpiesza. Konduktorka długo ogląda nasze przejściówki (Zwardoń – Cadca), ale wygląda na to, że wszystko w porządku, bo wyrzeźbiła na nich coś długopisem i poszła. Pogoda zrobiła się ładna. Pociąg żwawo zjeżdża do Cadcy. Trzeba wysiadać. Przenosimy się do hali dworca. Duża, przestronna i jasna. Klimat psuje tylko dwóch meneli śpiących na ławkach. Bilet do Mikulasa droższy niż myślałem, ale kupiony bez problemu (choć Pani w kasie oferowała mi jeszcze miejscówki na EC (ecećkę)). Jeszcze krótki spacer po placu przed dworcem, po którym pałętało się kilka Karos i jakiś inny, dziwny wynalazek i idziemy na peron. Prawie cały czas zapowiadają, ale nasze uszy nie przywykłe do słowackiego niewiele z tego wyłapują. Gdy zostały 4 minuty do odjazdu, a pociągu nie wyświetlili robi się nerwowo. Ania biegnie na peron przy budynku dworcowym, przy którym skończył bieg „osobni vlak” ze Skalitego. Okazuje się, że przebrał się za nasz. Biegniemy. Uff, minutę przed odjazdem zajmujemy miejsca. Kierunek Zilina. Stacyjki często, ludzie wsiadają i wysiadają. Do Ziliny przyjazd planowy. W obskurnym tunelu znaleźliśmy przechowalnie bagażu. Zostawiamy nasze plecaki i idziemy „w miasto”. Deptakiem idziemy do głównego placu, tam jakaś zapiekanka i lody z budki. Słoneczko grzeje, jest miło. Później jeszcze kilka fot na dworcu autobusowym, złapanie jakiegoś przejeżdżającego trajta i znów idziemy na dworzec. Odbiór bagażu bez większego problemu (choć dopiero za trzecim razem ujrzeliśmy nasze plecaki) i idziemy na peron. Rychlik do Koszyc przyjechał planowo. Znaleźliśmy miejsca i przez godzinkę ze sporym hakiem rozkoszowaliśmy się pięknymi widokami w które obfituje trasa Zilina – Liptovsky Mikulas. W połączeniu z fajnym wagonem i super stanem infrastruktury daje to pełnię szczęścia ;). W Mikulasu na dworcu od razu trafiliśmy na wysłanniczkę z naszego pensjonatu. Autem (Skodą oczywiście) dojechaliśmy na miejsce. Chwilka na odsapnięcie i idziemy do centrum. Od razu znaleźliśmy skrót (po torach ]:->), ale i tak do centrum jest spory kawałek. Kilka fot na dworcu, generalne spojrzenie co się zmieniło, krótkie posiedzenie w knajpce na Rynku (no, głównym placu z fontanną ;P) i wracamy. Tym razem „na około” drogą, bo zrobiło się ciemno…
18.09.2007
Pobudka. Myju, myju. I idziemy na dworzec autobusowy. Po chwili podstawia się złomowata Karosa do Jasnej (na końcu Demanovskiej Doliny). Kupujemy bilety i jedziemy. Cel -> Chopok. Wersja lightowa, czyli kolejką. Pogoda ładna, więc powinno być dobrze, małe chmurki nad Niskimi Tatrami nie wyglądają groźnie. Na przedostatnim przystanku Ania szarpie mnie, że to już tu jest kolejka, ale zanim zdecydowaliśmy się wysiąść to jedziemy dalej. Na końcowej pętli okazuje się, że faktycznie trzeba było wysiąść wcześniej. Schodzimy droga ok. 2,5 km. Nieźle się zaczyna. Jest dużo chłodniej niż w Mikulasu, no ale tego się spodziewaliśmy, ubiór odpowiedni jest. Przy stacji kolejki rozczarowanie, krzesełka kursują tylko do przesiadki, a więc tylko 1/2 jest czynna. No trudno. Płacimy, jedziemy. W połowie trasy robi się bardzo zimno i zaczyna mocno wiać. Kolejka kilka razy się zatrzymuje. No i te chmury co widzieliśmy z daleka są jakby bliżej. Dużo bliżej. U góry wiatr urywa głowę, wieje mroźny wiatr, a widoczność kończy sie 50m ponad kolejką – dalej gęsta mgła. Robimy mały zwiad. Nie, w takich warunkach nie ma sensu iść na górę. Zjeżdżamy w dół. Autobusu nie ma, więc robimy sobie spacer doliną. Po 1,5h marszu mamy dość więc lokujemy się na przystanku i czekamy na autobus do Mikulasa. Już w Mikulasu najpierw odwiedziny w Veronice (looody ;)), a potem poszukiwanie miejsca na obiad. Wybór pada na (uwaga) kawiarnio-pizzerię na placu przy Priorze. Nas interesują pizze. Przy czytaniu menu co rusz wybuchamy śmiechem (nasi faworyci to „kapustova pizza slovenska” i pizza z marchewką i ziemniakami). Wybieramy jakąś, której skład nie jest podejrzany i czekamy. To co dostaliśmy wyglądało dość egzotycznie (placek posypany szynką, cebulą i pieczarkami i zapieczony serem), ale było nawet smaczne. Potem dreptu, dreptu na kwaterę.
19.09.2007
Pobudka dopiero ok. 10. Na tapecie Prosiecka Dolina, więc trzeba było się dostać do wioski o wdzięcznej nazwie Prosiek. Autobusy były dwa. O 6 rano i o 11. Oczywiście wybraliśmy ten drugi i stąd to długie leniuchowanie. No ale zajechalismy. Pogoda ładna, ale zimno, wieje. Poprzedniej nocy spadł śnieg w Tatrach Zachodnich. Ale w Dolinie byliśmy dobrze osłonięci od wiatru. Cisza, spokój, prawie żadnych turystów. Para z Polski, kilku Niemców, tyle… Ciasny wąwóz między skałami, używanie łańcucha, aby nie wpaść do potoku. Słowacy wzdłuż doliny ustawili metalowe tablice, pokazujące i opisujące najciekawsze miejsca. Na jednej z tych tablic zobaczyliśmy ślady pazurów. Silnych pazurów, bo takich, które przebiły metal. Jakoś tak dziwnie zaczęliśmy się rozglądać wokół i słuchać szmerów. Ale nie zawróciliśmy, w końcu to już była połowa dolinki. Zobaczyliśmy wodospad (należy zboczyć ze szlaku, ale warto) i zaliczyliśmy drabinki znajdujące się przy końcu doliny. Okazało się, że przy wyjściu z doliny stał znak, który m.in. ostrzegał, że „Wstęp na własną odpowiedzialność”. Ciekawe co tam grasowało. Poszliśmy w kierunku Vielkiego Borovego, aby złapać jakiś autobus do Mikulasa. Na miejscu okazała się, że bezpośrednich już nie ma, ale jest jeden, który jedzie w miarę satysfakcjonującym nas kierunku. Postanowiliśmy się zapytac miejscowych (czyt. sprzedawcę w sklepie) czy ten kurs jeździ. Powiedział, że już od dawna nie. A co gorsza był to ostatni kurs tego dnia! Na pytanie jak można się stamtąd dostać do Mikulasa, nastała dłuższa chwila ciszy, a potem usłyszeliśmy, że ostatnią możliwością jest autobus z Kvacan za godzinę z malutkim hakiem (Kvacany od Vlk. Borovego dzieli dolina Kvacańska – szlakiem pokonuje się ją w ok. 2 godziny). Nie mieliśmy wyboru. Trzeba było powalczyć. Nie napisze w jakim stanie zameldowaliśmy się w Kvacanach (stan ten był straszny), ale ważne jest to, że byliśmy chwilę przed odjazdem interesującego nas autobusu. Uff. Wieczorkiem zaliczyliśmy jeszcze sklep „COOP Jednota” (:D) w naszej dzielnicy, okazało się, że ceny tam znośne, a asortyment w miarę zadowalający (a nawet duży jeśli chodzi o piwo). w pokoju zameldowaliśmy się dość wcześnie, więc jeszcze późnym wieczorem wybraliśmy się na pizzę do centrum. Wybór padł na pizzerię przy Hypernovej. Polecam.
20.09.2007
W czwartek postanowiliśmy przetrzeć szlak w Wysokie Tatry. PO 9-tej był jakiś rychlik do Popradu. Standard super. Wygodne siedzenia, klima – jak w naszym IC. Podróż minęła błyskawicznie. Z Popradu od razu do Starego Smokovca. Tutaj mały zonk, bo okazało się, że „elektriczka” nie kursuje. Na szczęście były autobusy komunikacji zastępczej. Tylko żałować trzeba straconego klimatu jazdy kolejką. W Smokovcu jeszcze większy zonk, bo okazało się, że kolejka na Hrebeniok jest w remoncie, a to pokrzyzowało nam troszkę plany. Więc poszlajaliśmy się trochę po Smokovcu i znaleźliśmy całkiem ładną pizzerię (tak, znów pizza). Dosyć droga, ale pizza wyborna. Smokoviec wygląda strasznie, większośc okolicznych lasów jest zniszczona, przez wichurę, która kilka lat temu spustoszyła słowacką stronę Tatr. Robi to bardzo smutne wrażenie. Po obiedzie złapalismy jakiś autobus do Popradu, tam chwilkę pokręciliśmy się po centrum (ładny mają deptak w mieście, ale poza tym bez rewelacji) i znów jakimś fajnym rychlikiem wróciliśmy do Mikulasa.
21.09.2007
Chopok podejście nr 2. Pogoda wymarzona, znów ten sam autobus w stronę Jasnej. Tym razem juz wiemy gdzie wysiąść. Kolejka dalej kursuje tylko do połowy. Ale u góry tym razem jest bardzo przyjemnie. Ludzi niewiele, widoczność bardzo dobra. Do Kamennej Chaty doszliśmy szybko. Na miejscu kapuśniak, knedliki i duży (choć lepsze słowo to „ogromny”) kubek pysznej herbaty. Polecam, znakomicie tam żywią. Chwilka na szczycie, kilka zdjęć i powrót. Wieczorkiem jeszcze spacerek po mieście, trafiliśmy akurat na jakiś festyn na głównym placu. Bardzo swojska atmosfera.
22.09.2007
Pora na Tatry Vysokie. Biegniemy na autobus o 7:50. Ludzi sporo, pewnie dobrze w necie rozkład sprzwdziłem. Pogoda niepewna, wisi mgła – może się rozpogodzi? Autobus przyjechał punktualnie, ale odjechał mają 10 minut „w plecy” – sporo czasu trwało sprzedawanie biletów. Napełnienie b. duże, sporo osób stoi, a co przystanek dosiadają nowi. W Liptovskim Hradoku w autobusie wygląda jak w puszcze sardynek. Bardzo dużo ludzi. W pewnym momencie ludzi zaczynają wysiadać (co, u licha, jest takiego ciekawego w „Raczkowej Dolinie”, że tyle ludu tam wysiadło?). Do Smokovca przyjeżdżamy ze średnią frekwencją. Robiąc krótki postój w „Potravinach” kierujemy się na szlak na Hrebeniok. Obserwując prace przy remoncie kolejki wchodzimy ten kawał(ek), który mieliśmy wjechać. Później szeroki szlak do Chaty Zamkovského. Tutaj krótki postój i czas na kulminacyjną część wycieczki, czy marsz do Chaty Téryho (2015m n.p.m.). Szlak ładny, ale końcowy fragment (ostre i długie podejście pod schronisko) „pieronem” męczące. Ale udało się wdrapać. Na górze kluski na parz i kwaśnica. I herbata. Pycha. Zejście było długie, męczące i pod koniec już nawet bolesne, ale mimo to lżejsze niż wdrapywanie się na górę. Ale warto było. Widoki cudowne. Piękny jest ten świat. W Smokovcu przystanek w odkrytej poprzednio pizzerii i powrót autobusem do Popradu (mocno napełniona, zdezelowana Karosa mknąca z zawrotną prędkością). W Popradzie celowaliśmy na rychlika w stronę Chebu, lecz kiedy ulokowaliśmy się juz na peronie ogłosili, że jest spóźniony ok. 30 min. Okazało się, że wcześniej jedzie osobowy do Mikulasa. Ale i on po chwili został opóźniony i koniec, końców czekał na skomunikowanie. Pociąg był mocno załadowany, ale podróż minęła przyjemnie w towarzystwie pary Czechów i ich miłego pieska (reagującego na dźwięk mojego zegarka :P). Potem spacer do domu, wieczorna toaleta i zmęczeni zalegliśmy w łóżkach.
23.09.2007
Po dwóch dniach w górach przyszedł czas na relaks. ale najpierw wyprawa do kościoła. W Ondrasovej msza miała być msza o 9:15. Doszliśmy do kościoła minutkę po czasie, weszliśmy do środka. Tylne ławki pełne, ulokowaliśmy się w środkowych, które były już pustawe. Po chwili okazało się, że nie trafiliśmy na mszę rzymskokatolicką, ale na nabożeństwo ewangelickie. Hmm, ciekawe doświadczenie. A uścisk ręki pastora po zakończeniu to juz szok ;) Potem spacer do aquaparku (Tatralandia). Bilety okazały się droższe niż przewidywaliśmy (weekend), ale i tak warto było. Siedzieliśmy do wieczora (wracaliśmy już po ciemku), skorzystaliśmy chyba ze wszystkich atrakcji, które były w cenie. Super było. Cudownie to podziałało jako odpoczynek po wycieczkach w góry. Późnym wieczorem, gdy okazało się, że nie mamy w pokoju nic do picia udaliśmy się jeszcze na spacer na stację benzynową (w końcu niedziela wieczór) po jakiś napój. Przy okazji zanabyliśmy tez wino. Wieczorem siedzieliśmy dłużej niż w te dni, gdy eksplorowaliśmy górskie szlaki.
24.09.2007
Wygrałem, jedziemy na foty. Co prawda zebraliśmy sie dopiero ok. 10, ale zawsze. Na tapecie oczywiście szlak Liptovská Teplá – Liptovské Vlachy. Dojazd jakimś osobowym, potem ok. 4-5 godzin szlajania się wzdłuż szlaku. Było skaknie po czymś polu, było wdrapywanie się na nasyp, było przedzieranie się przez chaszcze. Esencja. Ale chyba też z tego powodu troszkę sie na siebie pogniewaliśmy… Ale szybko przeszło ;) wieczorkiem jeszcze wypad do Ružomberoka, a potem grzecznie do pokoju. Efekty sesji foto bedą się pojawiać na TWB i WRP (linki gdzieś na blogu).
25.09.2007
W ostatni dzień spędzony cały na Słowacji postanowiliśmy jechać do Štrbskiégo Plesa. Znów ten sam kurs o 7:50. Tym razem dużo mniej ludzi – w końcu weekend. W Štrbskim sporo ludzi, i dużo remontów – budują przynajmniej dwa nowe ogromne hotele. Szkoda, bo to znacznie psuje klimat. No, ale biznes jest biznes. My udaliśmy się w stronę kolejki na Solisko. O dziwo nie była w remoncie. Ludzi jeszcze nie było dużo, więc szybko znaleźliśmy się obok Chaty pod Soliskiem. Tutaj spora przerwa i zaczynamy wspinaczkę. Nie było lekko (dość stromy jest ten szlak), ale po godzince byliśmy na szczycie. Widoki super, pogoda wymarzona, ale troszkę wiało, więc postanowiliśmy zejść do schroniska i tam odpocząć. Jak ustaliliśmy, tak zrobliśmy. Najpierw obiad w Chacie, a potem przez ponad godzinkę wylegiwaliśmy się w kosodrzewinie niedaleko schroniska. Potem jeszcze lody niedleko stacji, piwko na stacji (!) i kolejką zębatą pojechaliśmy w kierunku Strby, gdzie ponad godzinkę czekaliśmy na rychlika do Mikulasa. W Mikulasu jeszcze długa debata z kasjerką, podczas kupowania biletów do Polski. Udało się :)
26.09.2007
Pociąg mieliśmy grubo po południu, ale kwaterę opuściliśmy już około 11. Dokulalismy się na dworzec i chcieliśmy gdzieś siąść, aby coś zjeść w oczekiwaniu na pociąg, ale nic nam „nie wpadło w oko”. Podjąłem decyzję, że jedziemy w takim razie wcześniejszym rychlikiem do Ziliny i tam się gdzieś usadowimy. Jak wymysliłem, tak zrobiliśmy. W Zilinie zjedliśmy dwie ogromne pizze (tradycja), popiliśmy piwem, potem zaliczyliśmy Tesco (prowiant na dalsza drogę :P) i udaliśmy się na dworzec, gdzie po niedługiej chwili podstawili skład Skalnicy. Potem Skalnica w kierunku Zwardonia. Na granicy umknąłem celnikom, aby szybko podczas postoju kupić bilety na odcinek Zwardoń – Katowice. Udało się ;) Później pociąg toczył się (dosłownie!) do Bielska, gdzie po krótkim oczekiwaniu przesiedliśmy się na osobowy do Katowic (swojski kibelek, chociaż po modernizacji). Ot i wsio.

P.S. Fot nie wklejałem, aby relacja nie stała się jeszcze dłuższa.
P.P.S. Subiektywna Klasyfikacja piw z którymi miałem do czynienia: 1) Smadny Mnich, 2) Kelt, 3) Kozel, 4) Saris 5) Zlaty Bazant 6) Starobrno 7) Tatran 8) Steiger.

Dodaj komentarz